Przed nami Royal Wedding, „Królewski ślub”. Harry Windsor poślubi niejaką Meghan Markle. Kraj aż huczy. Jakie jednak ma dla znaczenie ten fakt dla Zjednoczonego Królestwa? Czy w ogóle jakiekolwiek?
Po pierwsze, „królewskie” to nie znaczy króla, ani nawet kandydata na niego. Po drugie, ślub to nie pierwszyzna dla panny młodej.
Tak, jest to ożenek w rodzinie królewskiej. Harry nie jest królem i nim nie będzie. I to nie tylko dlatego, że jest szósty do tronu, ale właśnie żeni się z rozwódką. Już jeden król przed wojną musiał abdykować, kiedy odważył się na taki krok.
Ale Harry może, bo przecież wcześniej na tron wskoczy jego brat, który w dodatku wraz z małżonką rozmnaża się z powodzeniem.
Meghan Markle rzekomo ma korzenie również królewskie. Podobno rodzina jej ojca wywodzi się od Plantagenetów. Tyle, że Wikipedia, która ujawnia tę rewelację również pisze: „Ojciec ma pochodzenie holendersko-irlandzkie”. No bo jak się liczy i po kądzieli, to różne cuda mogą się przydarzyć.
No a matka jest oficjalnie Afroamerykanką – czyli Murzynką po naszemu. To chyba wciąż dozwolone określenie, chociaż wojownicy poprawności politycznej próbują je na chama wciągnąć na listę wyrażeń zakazanych.
Tak! Na to właśnie czekaliśmy! To było pewne, wcześniej czy później i w rodzinie królewskiej pojawią się Mulaci. I dobrze, prawda?
Co prawda, ja obstawiałem, że będzie jakiś Mohammed, ale poczekajcie jeszcze trochę... (a wtedy zmienimy interes na sułtanat).
No bo można się zastanawiać, czy jeżeli już trzymają tę rodzinę królewską ku uciesze gawiedzi (jak się trzyma małpy w klatkach), to czy nie powinni bardziej dbać o pewien jej format. W sensie konserwacji dziedzictwa narodowego. Tak jak nie dobudowuje się nowych elementów ze szkła i stali do Pałacu Buckingham i innych, tak może i tu nie powinno być – nie Broń Boże! nie chodzi chodzi o to, że czysto rasowo – po prostu nie zbyt nowocześnie.
No ale Windsorowie (do I wojny światowej nazywali się Sachsen-Coburg-Gotha) mają dość luźny wybieg, więc może i dla tego tak oddalonego od tronu nie ma co robić scen.
No a teraz jaki ma sens całe zamieszanie, którego jesteśmy świadkami? W sensie politycznym żadne. Tzn. dla jednych to kolejna degradacja rodziny królewskiej (bo i przeszłość panny młodej bywała ciekawa, jak donoszą tabloidy), dla innych dalszy ciąg liberalizacji.
Dla narodu ma to zaś potężne znaczenie rozrywkowe. W imię okazywania przywiązania do rodziny królewskiej będzie można się znów napić. Każda okazja dobra. A to mistrzostwa świata w piłce nożnej, a to święta, a to Bank Holiday po prostu. Anglicy lubią takie okazje. Można sobie zorganizować np. Royal Wedding Picnic. Co prawda tym razem wypadałoby szampana (no, niech będzie Pimms albo jakaś jego podróba) i do niego zakąsić truskawki, ale nie bądźmyż drobiazgowi!
A co za tym idzie, taki dzień to rewelacyjne możliwości dla handlu. A to pamiątki, a to napitki, a to owe truskawki właśnie. Różne knajpy, kluby, szkoły itd. urządzają okolicznościowe imprezy. W radiu pytają – jak macie zamiar obchodzić ten dzień? A tu dzwoni facet i mówi: „Ja, to wypiję parę piw i włączam finał Pucharu Anglii”.
ja się tym zainteresowałam, bo uwielbiam historię Wielkiej Brytanii :)
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, to interesujące zagadnienie. A bywa, że Polacy znają ją lepiej od miejscowych...
OdpowiedzUsuń