Nasłuchałem się sporo, jak to teraz w Polsce drogo, jak to „suweren” coraz gorzej zachowuje się na plaży i jak nam, z tej strony Kanału byłoby trudno przystosować się do życia w Starym Kraju . Pojechałem na wakacje wreszcie sam i mogłem sprawdzić na własnej skórze jak to jest. Oczywiście nie to było głównym celem, zaś miejsce wybrałem zgodnie z sentymentem. Zaplanowałem wakacje na Helu.
Tu od razu uwaga – mówię „na Helu”, bo poruszam się po całym Półwyspie i okolicy, ale de facto kwateruję w Helu, w mieście. Tam, gdzie dochodzi autobus linii 666. Tak – „666 on the road to Hel”. Sama lokalizacja ma znaczenie nie tylko stricte turystyczne, ale jak się okazuje, również cenowe.
Tak więc rozpoczynając zgodnie z chronologią od zakwaterowania, wyniosło nas ono 2630 złotych dla pięciu osób (dwoje dorosłych i troje dzieci) na dwa tygodnie. Ocena tego faktu zależy od tego, jak na to patrzymy – dla Polaka z Polski to może być i miesięczna wypłata. Dla nas... no właśnie, ile to funtów? Funt bowiem tanieje przed wakacjami, a tu jeszcze doszła jego degrengolada związana z Brexitem i wyborem Borisa Johnsona na premiera. Płaciliśmy jednak częściowo wcześniej, wymieniliśmy też pieniądze nie w ostatniej chwili, potem funt znów podrożał i... potaniał (kolejne wybryki Borisa Johnsona). Więc trzeba by liczyć funta średnio po jakieś 4.60 zł. To wyniesie ok. £572.
Czy to dużo? W zeszłym roku za przystępny pobyt na greckiej wyspie daliśmy ok. 1100 euro. Sprawa jest jasna. Owszem, można sobie wynająć jakiś droższy pensjonat. Ale nie trzeba. Lokum w odległości 200 metrów od zatoki i 500 m od Fokarium, z wszystkimi potrzebnymi urządzeniami, czyste, wygodne, z tarasem – wydaje się nam wystarczające.
Jedzenie
Oczywiście zakwaterowanie to dopiero początek wydatków. Coś trzeba jeść, a na wakacjach wypadałoby zjeść dobrze. A na pewno nie gorzej niż w domu. Jednym z głównych wskaźników, według których określa się ogólny poziom cen nad morzem, są ceny ryb. Tutaj rodzimą flądrę można zjeść od 7 zł za 100 g. Dorsz – przynajmniej o złotówkę więcej. Halibut od 10 zł. Trochę droższe niż te z patelni są ryby z grilla. A sporo droższe – wędzone.
Najlepszy deal w samym Helu to chyba wędzona makrela po 9 zł za sztukę (bo ma więcej mięsa niż flądra), sprzedawana w budce znanej bardziej z kurczaków z rożna. Sam kurczak, to wydatek rzędu dwudziestu kilku złotych, w zależności od miejsca.
Flądry, makrele, dorsze, to jednak dolny przedział cenowy. Na przeciwległym biegunie plasuje się taki węgorz, którego zaleźliśmy za 155 zł/kg. Ale i fląderka po przeliczeniu na funty nie wygląda ciekawie. 70 zł za kilogram to z 15 funtów. Sporo. Oczywiście to ryba przetworzona kulinarnie, bo taką świeżą kupicie rano z kutra za... 10 procent tej ceny. Wędzić pewnie by się nikomu nie chciało, ale na grilla – czemu nie.
Ja bardzo lubię śledzie – w oleju, marynowane, po kaszubsku itd. Danie tego typu, z dodatkami w „Captain Morgan” to wydatek rzędu 19 zł. Porcja okazała się być wystarczającą na lunch. Pojadłem.
Ryby to oczywiście nie wszystko. Z mięs króluje schabowy, trudno aby gdzieś go nie było. Wraz z ziemniakami i surówką dostaniemy go za 26 zł. Inne „emblematyczne” dla naszej kuchnii danie, to placki ziemniaczane z gulaszem, za 24 zł. Oba te posiłki zazwyczaj podawane są w solidnym rozmiarze. Tańsze są z reguły zestawy dnia, z tanią rybą (flądra, dorsz) – od 20 zł do 23 zł, ale znaleźliśmy i za 18 zł.
Jest też opcja „wojskowa”, podawana przede wszystkim po drodze na Cypel. To grochówka za 8 zł, kiełbasa wędzona za 12 zł albo, ew. grochówka z wkładką miesną tj. mniejszą kiełbasą za 15 zł.
Procenty
Dla wielu niezwykle ważnym wyznacznikiem wakacyjnych wydatków jest cena piwa. Przede wszystkim w knajpie. I to niestety wyraźnie poszło do góry. Pamiętam, że dwa lata temu byłem w stanie kupić takowe za 5 zł. Teraz to niemożliwe. Piwo znajdziemy tutaj w cenie od 7 zł za pół litra. Ale już np. na plaży na Cyplu życzą sobie 10 zł za 0,4 l. Czyli więcej za mniej. I nie można tam skorzystać darmowo z ubikacji, tylko trzeba zapłacić kolejne 3 zł.
Wino jest tutaj generalnie drogie. Jeżeli już kupować w restauracji, to butelkami. A znaleźć można np. ciekawy trunek gruziński za 60 zł/but. W „Tawernie Bałtyckiej” przy dużej plaży. Co ciekawe, wina gruzińskie wyparły obecne tu kiedyś mołdawskie.
W restauracjach nie można dostać cydra. Ale uwaga – spotkaliśmy niezłe piwa smakowe. Np. truskawkowe, czy melonowe,w restauracji „Fala” przy małej plaży – za 8 zł. To ma sens. Z jakichś względów nie usypiają one tak jak normalny „browar”.
Sklepy
Spędzając wczasy na kwaterze prywatnej, nie będziemy przecież żywili się wyłącznie w restauracjach. Śniadania, owszem, są serwowane w różnych lokalach tak w formie szwedzkiego bufetu, jak i gotowych zestawów; ale czy będzie nam się chciało wstawać? Do tego, żywienie restauracyjne od świtu do zmierzchu, to jednak spory wydatek dla większości z nas.
Zaś zakupy w polskim sklepie, to frajda dla tych, którzy na co dzień polegają na biednym, brytyjskim Tesco. Dużym – ale nędznym, bądźmy szczerzy. Polonijny przybysz zza Kanału, który stanie przed ladą garmażeryjną w polskim supermarkecie, może poczuć się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Ja codziennie przychodziłem po świeże kajzerki, Bakusie, piwo do lodówki; a co kilka dni robiłem zakupy wędliniarsko-nabiałowe. I dość często zmienialem zestaw 3-4 gatunków, które próbowałem lub które właśnie opłacało się kupić.
Bo choć „Polo Market” w Helu ma opinię drogiego (i wczasowicze z innych części kraju mówili mi, że wybór tu słaby), to przecież zawsze znalazłem coś w UK niespotykanego lub bardzo przystępnego. Ot, polędwica sopocka za 17,99 w promocji. Niecałe 4 funty za kilo? Na Wyspach niemożliwe. W podobnej cenie ser podlaski, gouda albo kiełbasa żywiecka. Godząc się wydać funta więcej za kilo, miałem dostępne kilka inych gatunków wędlin i to takich jakich nie widziałem od lat – jakieś indyki w galarecie, głowizny, metka itd. Zaś dokładając kolejne parę złotych (za kilo) w moim zasięgu pozostawała praktycznie całą lodówka. Samych schabów wędzonych, pieczonych - kilka rodzajów.
Natomiast co do warzyw, to sens wciąż ma odwiedzenie warzywniaka w sąsiedztwie. Pomidorów malinowych i innych, będących naprawdę owocami a nie atrapą o smaku masy papierowej, dawno nie jadłem. I to w cenie 6,5-7 zł za kilo. Do tego dobrałem ogórki kiszone i małosolne czterech rodzajów, czy też faz dokiszenia. Bo przecież jeden klient może lubić takie w pełni zrobione, inny jeszcze półsurowe, twardsze.
Plusy i minusy
Nie ulega wątpliwości, że na Helu jest drożej niż w centralnej Polsce, to przecież miejscowość wypoczynkowa i do tego półwysep, gdzie pewnie wiele się nie uprawia. Choć ryby, kiszonki... kwas chlebowy, gruziński chleb lavasz (10 zł za świeży, wielki bochen z prawdziwego, kaukaskiego pieca) są w stanie zrobić sami. Wydaje się być jednak taniej, niż w innych miejscowościach polskiego wybrzeża. To nie jest Sopot, a nawet Świnoujście, ale pewnie i nie jedna z tych miejscowości środkowego wybrzeża napakowana „karkami” z Warszawy.
Są pewne cechy handlu/usług za przeproszeniem upierdliwe. Przede wszystkim toalety. W Polsce za to płaci się wszędzie. 2,5 zł to najlepsza cena, często płacimy 3 zł, a w niektórych knajpach 5 zł. Choć to zdahe się cena mająca odstraszyć osoby nie będące goścmi danego lokalu, bo z reguły w takich miejscach ubikacja dla klientów była darmowa.
Natomiast jest to dramat, kiedy nie gościmy w restauracji i akurat mamy przy sobie tylko kartę albo został nam banknot 100 zł, a Polsce przecież nikt nie ma wydać. Dobrze, że w tym mieście często blisko jest las, a na plaży można skryć się za potrzebą pośród fal. Tyle, że Zatoka taka w tym roku przejrzysta, że iść trzeba dalej i... uważać na drony.
Dla niektórych tragedią może być cena rejsów statkami Białej Floty. Nawet ów „tramwaj wodny” do Jastarni, to koszt 50 zł. Dla rodziny wielosobowej to może być niezły strzał w plecy. Widzieliśmy takich, którzy odchodzili od kasy i rezygnowali z rejsów do Trójmiasta katamaranem (45 i 35 zł w jedną stronę). Są na szczęście mniejsze, prywatne kutry (jak „Maszoperia”, „Kapitan Morgan”), które pływają lokalnie, z głośników idą szanty albo głos przewodnika i zapłacimy o połowę mniej. A na wycieczkę do innego miasta pojedziemy koleją albo autobusem, za kilka złotych.
Mamy za to na Helu imprezy, z których skorzystamy za darmo. W końcu sierpnia organizują tu od lat D-Day Landing – szereg eventów i inscenizaacji sławetnego lądowania w Normandii w 1944 r. Niepowtarzalna impreza, trzeba tylko na inscenizacje przyjść co najmniej godzinę wcześniej, aby coś zobaczyć.
Wypada kupić pamiątkową koszulkę (45 zł) - wielu kupuje w ogóle i bez tego różnorakie militaria – ale już Coca Colę (sponsor) można dostać czasami za darmo.
Ciekawa bywa oferta koncertowa. Obecnie w aż w trzech miejscach: na głównej scenie na Bulwarze, na kempingu Ogrody Hostelu i najlepiej – w restauarcji „Hello”. Jej właściciel to wielbiciel rocka z niezłymi kontaktami w branży. My trafiliśmy na Breakout oraz 4Szmery (tribute band ACDC). W Ogrodach – Groovno i Bajzel, na głównej scenie – m.in. załoga Zawiszy Czarnego. Disco Polo też było. Słowem dla każdego coś miłego. Za darmo.
Jest jeszcze jedna rzecz, która może szokować kogoś, kto naście lat mieszka w innym kraju. Customer service, czyli obsługa klienta. Niektórzy za ladą mają minę, jakby dręczyło ich zatwardzenie. Jakby siedzieli tam za karę. Wielu małolatom z Trójmiasta, którzy tutaj licznie dorabiają, chyba niezbyt zależy na biznesie ich szefa. Ba, potrafią wrzasnąć na klienta. Nie wiedziałem, że to jeszcze możliwe. Z tym odwiecznym „No przecież mówie wyraźnie!”. Co więcej, kiedy zwróci im się uwagę – niektórzy klienci ich popierają! Widocznie mają taką samą rolę w życiu.
Ale przecież da się, tak nie musi być. Marynarz nawołujący do rejsu „Maszoperią” jest zawsze uśmiechnięty i miły, choć dzień cały na nogach. Obsługa w „Pubie Morgan”, czy w „Hello” - zawsze sympatyczna. Chłopak w „Fali” sprzedający piwo – uśmiechnięty i pomocny (choć ten przed dwoma laty, który nie miał wydać, kazał mi wracać do Anglii).
A na lotnisku w Gdańsku? Światowo! Obsługa w barze za check-in na wysokim poziomie. No ale – to już prawie zagranica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz