Blog emigracyjny

piątek, 20 marca 2020

Raport z zadżumionej wyspy cz. II, czyli nowe zasady na pokaz




Wielka Brytania wprowadza niby-ostrzejsze zasady postępowania na czas epidemii. Są to jednak często pół-środki, a sami Brytyjczycy w znacznej części wciąż nie rozumieją o co się rozchodzi. Koncentrują się na kwestiach ekonomicznych – a nie życia i śmierci. Zaś kwarantanna, czy zasady prozdrowotne, niosą za sobą inne, prozaiczne problemy. Jak pewnie wszędzie zresztą.

nowe zasady na czas epidemii w UK
Najpierw w Szkocji i Walii, później w Anglii, ogłoszono zamknięcie szkół. Powstała jednak spora lista tych, których dzieci wciąż pójdą do szkoły, bo ich praca jest konieczna dla egzystencji społeczeństwa. Trzeba przyznać, że lista w sporej części uzasadniona. No bo np. lekarze pracować muszą. Tak samo strażacy, policjanci. No i do tego... przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, dziennikarze, pracownicy supermarketów, produkcji żywności, transportu, organizacji charytatywnych, związków wyznaniowych itd. A żeby oni mogli posłać swoje dzieci do szkoły, to muszą w niej zostać nauczyciele.

Dopowiemy jeszcze, że aby oni mogli pracować, to na ich rzecz muszą działać sprzątacze, pewnie jakieś osoby od utrzymania tego w odpowiednim stanie technicznym... generalnie wydaje się, że wszyscy powinni pracować, aby pracować mogli inni.

Rząd regularnie publikuje też wskazówki, jak się zachować. Tzn. trzymać dystans, nie chodzić do pubów itp. Tyle, że to są właśnie porady. Nie ma rozkazów. Tych ludzie mogą, a nie muszą posłuchać.
Co gorsza – mogą, ale nie muszą słuchać tego pracodawcy. I to również ci, których działalność dla istnienia społeczeństwa nie jest konieczna. A chcą działać, mimo perspektyw pomocy rządowej w razie zamknięcia biznesu. I zmuszają ludzi do pracy i wychodzenia z domu, nawet strasząc konsekwencjami.

Inna sprawa, że ludzie sami łażą tam, gdzie nie potrzeba. W najlepsze trwają różne roboty, w tym roboty drogowe, mniejsze lub większe remonty, które z powodzeniem można by odłożyć. Na ulicy przez większość dnia jest prawie „normalnie”. Tzn. tak, jakby nic nadzwyczajnego się nie działo. Działają siłownie, baseny. Parę dni temu odbył się półmaraton.
Tymczasem liczba przypadków rośnie. Współczynnik śmiertelności wśród przypadków „rozwiązanych” jest taki, że lepiej go głośno nie wypowiadać.

Ale ludzie nie widzą tego koło siebie, więc tak, jakby tego nie było. Owszem, wzmocniono zasady higieny. To sławetne mycie rąk... Częściej ubiera się rękawiczki przy nietórych zajęciach. Ale w hipermarketach wciąż nie widziałem płynu do dezynfekcji w okolicach koszyków, na stanowisku z ręcznymi skanerami, ani przy kasach. No i personel nie miał rękawiczek. Nawet gość w piekarni.

Zresztą... przychodzisz w rękawiczkach, ale karta nie chce działać bezdotykowo. Co można zrobić? Ściągnąć rękawiczki, wsadzić kartę do czytnika i wystukać kod palcami. Tam, gdzie wcześniej zrobiło to dziesiątki albo setki osób.
nowe zasady w UKLudzi ubierają rękawiczki, a później ściągają jedną z nich gołą ręką, ciągnąc za palce. Albo chwycą za jakąś klamkę (nie widziałem, aby je ktoś dezynfekował). Zasady są na pokaz albo niejasne. Abstrahując od tego, że niewiele pomogą, kiedy w pobliżu pojawi się ktoś chory.

Jest jeszcze taki probem – czym się dezynfekować? Tak w sklepach, jak i w internecie, wszystko wykupiono. Zobaczcie choćby tutaj. Zresztą warto trzymać ten link i od czasu do czasu sprawdzać, czy czegoś „nie rzucili”.

Inna sprawa, że wykupiono nawet to, co nie likwiduje wirusa. Po co? Nie wiem. A działa tylko alkohol o odpowiednim stężeniu, mydło z wodą i bleach (wybielacz). Inne rzeczy są bezskuteczne, ale też ich nie ma sklepach.

No ale Brytyjczycy – ci którzy przeżyją – będą przynajmniej czyści. Bardzo czyści. I będą umieli piec (zobacz poprzedni post).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz